Wprowadzenie

Należę do pokolenia ludzi, wychowanych na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych określanymi dziś jako lata realnego socjalizm...

czwartek, 1 lutego 2018

Rzeczpospolita nr. 66 - 8.X.1944 str3 - Lublin

Z VIII. Armii do polskiej partyzantki

      Młody człowiek w mundurze Wojska Polskiego zapewnia czystą angielszczyzną, że umie parę słów po polsku. Niewiele bo to bardzo trudny język dla Anglika, zwłaszcza urodzonego i wychowanego w Południowej Afryce, po sześciotygodniowym tylko pobycie w partyzantce polskiej w Jarosławskiem. Wobec tego opowiada po angielsku swoją historię, która nawet w tych czasach wojennych, w czasach przedziwnych, nieoczekiwanych przygód wydaje się jak wyjęta z kartek Conrada.
     Urodził się i wychował w Południowej Afryce, do której wyemigrowali jeszcze jego przodkowie. Pradziadek brał udział w wojnie burskiej, ale dziś już te stare konflikty straciły na ostrości i „Anglik" (tak go nazywano w partyzantce i tu słowa wymawia wyraźnie po polsku) zapewnia nas o dużej wewnętrznej spoistości Armii Angielskiej, bez względu na to, czy jej oddziały składają się z żołnierzy dominjów i kolonii czy kraju macierzystego.
Ukończył w Johannesburgu szkołę, która oprócz normalnego wykształcenia średniego dawała także przygotowanie wojskowe, potem rozpoczął studia na wydziale matematycznym. W roku 1940 w lutym zostaje zmobilizowany i jako żołnierz Ósmej Armii wyrusza na front w północnej Afryce. Ósma Armia, to jedna z najlepszych armii świata - zapewnia chłopak z głębokim przekonaniem i niepokoi się, czy my rzeczywiście słyszeliśmy, że to właśnie Ósma Armia zdobyła Afrykę i teraz maszeruje przez Włochy. Kiedy go pytamy o wrażenia ze spotkania z Czerwoną Armią, podkreśla: „To bardzo dobry żołnierz i z oficerami żyje jak z przyjaciółmi. Mimo to w każdej akcji zachowuje zupełnie doskonałą dyscyplinę. To tak jak u nas".
      W listopadzie 1941 r. dostaje się do niewoli. Z obozu jeńców we Włoszech przenoszą go do Niemiec. W obozie jest źle wszyscy pracują przymusowo, jedynie bardzo dobrze zorganizowana akcja angielskiego Czerwonego Krzyża pomaga im przetrwać te warunki.
Z obozu jeńców udaje mu się uciec w mundurze niemieckiego kolejarza przy pomocy kolejarzy polskich do Mielca.
      „Anglik" prosi, żeby nic o tym nie pisać, to mogłoby narazić ludzi, którzy mu pomogli, ale kilkakrotnie przerywa opowiadanie, aby nas zapewnić, że w Polsce było mu bardzo dobrze, że Polacy są tacy gościnni. Anglicy nie lubią superlatywów, więc tylko, kiedy mówi o tych ludziach i o pobycie w Polsce, uśmiecha się serdecznie - i mnie jest bardzo przyjemnie.
Ci ludzie dali mu kontakt z partyzantką, poszedł do lasu i przez sześć tygodni strzelał do Niemców, niszczył linie komunikacyjne, zdobywał broń. Grupa była niewielka; oprócz niego, Anglika, było trzech Rosjan, reszta Polacy, chłopi z okolicznych wsi. Po oswobodzeniu Jarosławia Rosjanie poszli do Czerwonej Armii, Polacy do Wojska Polskiego, a on jest w tej chwili ich gościem, czeka na porozumienie z przedstawicielstwem brytyjskim w Moskwie, aby wrócić. - „Do domu" - Pytam - „Nie do Ósmej Armii" - odpowiada prawie gwałtownie, podbiega do mapy i pokazuje mi miejsce we Włoszech, gdzie w tej chwili walczy jeszcze jego Armia.
         Kiedy go pytam, co sądzi o Polsce, odmierza najlepszą jaką może ocenę wedle swoich miar wartości i powiada mi, że Polska jest prawie tak piękna jak Afryka Południowa, tylko klimat jest trochę gorszy. Bardzo mu tu zimno. A Polacy? Na moją prośbę o całkowitą szczerość znowu uśmiechem uzupełnia swoją bardzo dobrą opinię. Tylko powiada "oni są szaleni". Na trochę speszone pytanie „dlaczego", odpowiada, jak to w czasie jednego z bardzo ciężkich nalotów niemieckich w Egipcie załoga egipska opuściła baterie dział przeciwlotniczych, a wtedy ze szpitala obok wybiegli ranni Polacy i obsadzili baterię. Nie tylko to, w partyzantce ciągle robili podobne rzeczy. Jeden z jego przyjaciół, „Wojtek", z małym rewolwerem sam jeden poszedł do uzbrojonego w „empi" Volksdeutscha, zastrzelił go i zabrał „empi". Pytam, jak znosił trudne warunki życia partyzanckiego, - słyszeliśmy, że Anglicy są przyzwyczajeni do komfortu. Jestem żołnierzem - powiada. Anglicy są dobrymi żołnierzami. W Afryce zdarzało się spać tygodniami w wodzie i błocie. Jesteśmy zahartowani.
        O Niemcach mówi z zawziętością. „Ja bym po wojnie zrobił z nimi to samo, co oni zrobili z polakami. Widziałem i słyszałem, co oni robili w Polsce". Tu już znać ślady pobytu u nas. Na ogół ludziom z Zachodu nie może się w głowie pomieścić, że takie rzeczy naprawdę można robić. O Majdanku słuchali trochę niedowierzająco.
       Ale nasz gość w redakcji podchodzi do mapy i śmieje się, pokazuje Berlin. „Tu tylko będą Niemcy" a potem Hamburg „tu  będzie niemiecka kolonia" i po zastanowieniu dodaje. „Ewentualnie mogą z Berlina do Hamburga jeździć Renem".
Tak, ludzie wychowani w zasadach legalizmu, uczeni sprawiedliwości, po niemieckiej lekcji poglądowej muszą się zastanawiać nad wyrównaniem rachunku. Nasz gość nie orientuje się w problemach politycznych Polski, nie wie jaka to była grupa partyzancka, do której należał, gazet nie może czytać, bo nie zna języka, ale mimo to po powrocie do swojej 8-ej armii opowie naszym sprzymierzeńcom o swoim towarzyszom broni, że Polacy to gościnny kraj i że mu tu było bardzo dobrze, że mu dano możliwość życia i możliwość walki.
Opowiadano mi kiedyś, że w czasie organizacji Wojska Polskiego w Rosji zgłosiło się tam na punkt werbunkowy kilku Hiszpanów, którzy powiedzieli, że chcą wstąpić do Armii Polskiej, aby spłacić dług tym, którzy walczyli za Republikę. Tak to jest dzisiaj, że poprzez śmiertelne linie frontów, poprzez trującą propagandę pogardy i nienawiści ludzie zaciągają i spłacają długi braterstwa i przyjaźni, które przetrwają wojnę i zmienią świat.

                                                                                                                       M. F.   
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz