Młody
człowiek w mundurze Wojska Polskiego zapewnia czystą angielszczyzną, że
umie parę słów po polsku. Niewiele bo to bardzo trudny język dla
Anglika, zwłaszcza urodzonego i wychowanego w Południowej Afryce, po
sześciotygodniowym tylko pobycie w partyzantce polskiej w Jarosławskiem.
Wobec tego opowiada po angielsku swoją historię, która nawet w tych
czasach wojennych, w czasach przedziwnych, nieoczekiwanych przygód
wydaje się jak wyjęta z kartek Conrada.
Urodził się i wychował w Południowej Afryce, do której wyemigrowali
jeszcze jego przodkowie. Pradziadek brał udział w wojnie burskiej, ale
dziś już te stare konflikty straciły na ostrości i „Anglik" (tak go
nazywano w partyzantce i tu słowa wymawia wyraźnie po polsku) zapewnia
nas o dużej wewnętrznej spoistości Armii Angielskiej, bez względu na to,
czy jej oddziały składają się z żołnierzy dominjów i kolonii czy kraju
macierzystego.
Ukończył
w Johannesburgu szkołę, która oprócz normalnego wykształcenia średniego
dawała także przygotowanie wojskowe, potem rozpoczął studia na wydziale
matematycznym. W roku 1940 w lutym zostaje zmobilizowany i jako
żołnierz Ósmej Armii wyrusza na front w północnej Afryce. Ósma Armia, to
jedna z najlepszych armii świata - zapewnia chłopak z głębokim
przekonaniem i niepokoi się, czy my rzeczywiście słyszeliśmy, że to
właśnie Ósma Armia zdobyła Afrykę i teraz maszeruje przez Włochy. Kiedy
go pytamy o wrażenia ze spotkania z Czerwoną Armią, podkreśla: „To
bardzo dobry żołnierz i z oficerami żyje jak z przyjaciółmi. Mimo to w
każdej akcji zachowuje zupełnie doskonałą dyscyplinę. To tak jak u nas".
W listopadzie 1941 r. dostaje się do niewoli. Z obozu jeńców we
Włoszech przenoszą go do Niemiec. W obozie jest źle wszyscy pracują
przymusowo, jedynie bardzo dobrze zorganizowana akcja angielskiego
Czerwonego Krzyża pomaga im przetrwać te warunki.
Z obozu jeńców udaje mu się uciec w mundurze niemieckiego kolejarza przy pomocy kolejarzy polskich do Mielca.
„Anglik" prosi, żeby nic o tym nie pisać, to mogłoby narazić ludzi,
którzy mu pomogli, ale kilkakrotnie przerywa opowiadanie, aby nas
zapewnić, że w Polsce było mu bardzo dobrze, że Polacy są tacy gościnni.
Anglicy nie lubią superlatywów, więc tylko, kiedy mówi o tych ludziach i
o pobycie w Polsce, uśmiecha się serdecznie - i mnie jest bardzo
przyjemnie.
Ci ludzie dali mu kontakt z partyzantką, poszedł
do lasu i przez sześć tygodni strzelał do Niemców, niszczył linie
komunikacyjne, zdobywał broń. Grupa była niewielka; oprócz niego,
Anglika, było trzech Rosjan, reszta Polacy, chłopi z okolicznych wsi.
Po oswobodzeniu Jarosławia Rosjanie poszli do Czerwonej Armii, Polacy
do Wojska Polskiego, a on jest w tej chwili ich gościem, czeka na
porozumienie z przedstawicielstwem brytyjskim w Moskwie, aby wrócić. -
„Do domu" - Pytam - „Nie do Ósmej Armii" - odpowiada prawie gwałtownie,
podbiega do mapy i pokazuje mi miejsce we Włoszech, gdzie w tej chwili
walczy jeszcze jego Armia.
Kiedy go pytam, co sądzi o Polsce, odmierza najlepszą jaką może ocenę
wedle swoich miar wartości i powiada mi, że Polska jest prawie tak
piękna jak Afryka Południowa, tylko klimat jest trochę gorszy. Bardzo mu
tu zimno. A Polacy? Na moją prośbę o całkowitą szczerość znowu
uśmiechem uzupełnia swoją bardzo dobrą opinię. Tylko powiada "oni są
szaleni". Na trochę speszone pytanie „dlaczego", odpowiada, jak to w
czasie jednego z bardzo ciężkich nalotów niemieckich w Egipcie załoga
egipska opuściła baterie dział przeciwlotniczych, a wtedy ze szpitala
obok wybiegli ranni Polacy i obsadzili baterię. Nie
tylko to, w partyzantce ciągle robili podobne rzeczy. Jeden z jego
przyjaciół, „Wojtek", z małym rewolwerem sam jeden poszedł do
uzbrojonego w „empi" Volksdeutscha, zastrzelił go i zabrał „empi".
Pytam, jak znosił trudne warunki życia partyzanckiego, - słyszeliśmy,
że Anglicy są przyzwyczajeni do komfortu. Jestem żołnierzem - powiada.
Anglicy są dobrymi żołnierzami. W Afryce zdarzało się spać tygodniami w
wodzie i błocie. Jesteśmy zahartowani.
O Niemcach mówi z zawziętością. „Ja bym po wojnie zrobił z nimi to
samo, co oni zrobili z polakami. Widziałem i słyszałem, co oni robili w
Polsce". Tu już znać ślady pobytu u nas. Na ogół ludziom z Zachodu nie
może się w głowie pomieścić, że takie rzeczy naprawdę można robić. O
Majdanku słuchali trochę niedowierzająco.
Ale nasz gość w redakcji podchodzi do mapy i śmieje się, pokazuje
Berlin. „Tu tylko będą Niemcy" a potem Hamburg „tu będzie niemiecka
kolonia" i po zastanowieniu dodaje. „Ewentualnie mogą z Berlina do
Hamburga jeździć Renem".
Tak,
ludzie wychowani w zasadach legalizmu, uczeni sprawiedliwości, po
niemieckiej lekcji poglądowej muszą się zastanawiać nad wyrównaniem
rachunku. Nasz gość nie orientuje się w problemach politycznych Polski,
nie wie jaka to była grupa partyzancka, do której należał, gazet nie
może czytać, bo nie zna języka, ale mimo to po powrocie do swojej 8-ej
armii opowie naszym sprzymierzeńcom o swoim towarzyszom broni, że Polacy
to gościnny kraj i że mu tu było bardzo dobrze, że mu dano możliwość
życia i możliwość walki.
Opowiadano
mi kiedyś, że w czasie organizacji Wojska Polskiego w Rosji zgłosiło
się tam na punkt werbunkowy kilku Hiszpanów, którzy powiedzieli, że chcą
wstąpić do Armii Polskiej, aby spłacić dług tym, którzy walczyli za
Republikę. Tak to jest dzisiaj, że poprzez śmiertelne linie frontów,
poprzez trującą propagandę pogardy i nienawiści ludzie zaciągają i
spłacają długi braterstwa i przyjaźni, które przetrwają wojnę i zmienią
świat.
M. F.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz